Rozmowa z Błażejem Bogdziewiczem, zarządzającym subfunduszem Caspar Akcji Europejskich.
– Media straszą nadchodzącym kryzysem, niektóre twierdzą nawet, że grozi nam powtórka z roku 2008. Boisz się?
Błażej Bogdziewicz: – Widzę sporo ryzyk w gospodarce światowej, natomiast nie mam większych obaw dotyczących rynków akcji. Oczywiście dostrzegam ryzyka i nie jestem hurra-optymistą, ale na rynkach akcyjnych nie spodziewam się wielkiego kryzysu. W ostatnich dwudziestu latach mieliśmy dwie wielkie bessy – pierwsza miała miejsce w 2000 roku, gdy pękła tzw. bańka internetowa oraz osiem lat później, gdy padł Lehmann Brothers. Powtórki tego scenariusza nie będzie.
– Bo?
Błażej Bogdziewicz: – Z dwóch zasadniczych powodów. Po pierwsze sytuacja jest diametralnie inna niż w 2000 i 2008 roku. Wówczas na świecie panował wielki optymizm, dzisiaj zaś króluje pesymizm, więc dużo złych informacji jest już w cenach. W Stanach Zjednoczonych co tydzień są przeprowadzane ankiety wśród inwestorów indywidualnych i z ich analizy wynika, że przewaga „niedźwiedzi” nad „bykami” jest dzisiaj szczególnie duża w porównaniu z odczytami w ostatnich kilkudziesięciu latach. Podobne wyniki dają inne wskaźniki pokazujące nastroje wśród inwestorów instytucjonalnych. Indywidualni inwestorzy w Stanach Zjednoczonych wycofywali się w ostatnich kwartałach z rynku akcji, a klasyczna definicja mówi przecież, że rynkowy optymizm przeradza się w entuzjazm i dopiero później następuje krach. Teraz sytuacja jest zupełnie inna. Dzisiaj indywidualni inwestorzy są przekonani, że nie warto się na rynek akcji pchać.
– W roku 2000 i 2008 się pchali.
Błażej Bogdziewicz: – Drzwiami i oknami.
– Ale jednocześnie ceny akcji na rynku amerykańskim są bardzo wysokie.
Błażej Bogdziewicz: – Nie jest to do końca prawda. Oczywiście, ceny akcji w ostatnich latach wzrosły, ale ten wzrost nie wziął się z niczego, był rezultatem wyników wypracowywanych przez giełdowe spółki, zwłaszcza generowanej gotówki. Przy czym, co bardzo ważne, inne wskaźniki pokazują, że amerykańska giełda nie „odkleiła się” od fundamentów. Dość powiedzieć, że poziom gotówki generowanej przez spółki notowane w Nowym Jorku jest porównywalny z poziomem, który generują spółki notowane w Warszawie. A ceny akcji w USA są dzisiaj na poziomie z początku 2018 roku. To jest sytuacja zupełnie różna od tej z 2000 i 2008 roku.
Dlaczego warto się zapisać?
- Przed innymi otrzymasz powiadomienia o wywiadach z naszymi specjalistami.
- Będziesz na bieżąco z najnowszymi wpisami z bloga, aktualnościami dotyczącymi spółki i innymi starannie wyselekcjonowanymi materiałami.
- Będziemy Cię informować o aktualnych promocjach.
- Nie będziesz otrzymywał niechcianych wiadomości.
Zapisz się do newslettera Caspar!
– Kolejna różnica to rynek obligacji. Wówczas dawał on przyzwoity zarobek, dzisiaj daje stratę. Wtedy inwestorzy mieli gdzie ze swoimi pieniędzmi uciekać. Dzisiaj nie mają alternatywy.
Błażej Bogdziewicz: – Tak, obecnie rentowności obligacji skarbowych są bardzo niskie, a w bardzo wielu przypadkach dają wynik ujemny. Co oznacza, że posiadacz tych obligacji traci. Jeśli mamy długi horyzont czasowy, na przykład pięćdziesiąt lat…
– Przesadzasz, inwestorzy bardzo rzadko myślą w perspektywie półwiecza.
Błażej Bogdziewicz: – Nie zgadzam się z tym. Jeśli ktoś oszczędza na emeryturę, to właśnie pięćdziesiąt lat jest tym okresem, w jakim myśli. Ludzie bogaci, którzy zarobili duże pieniądze i nadal zarabiają, inwestują w takiej perspektywie, aby później te pieniądze przekazać swoim następcom, więc oni też mają taki horyzont. I wreszcie inwestorzy instytucjonalni, na przykład banki centralne, fundusze emerytalne, firmy ubezpieczeniowe… Więc takich inwestorów jest bardzo dużo, a co więcej – oni mają na giełdę decydujący wpływ. Wracając do meritum. Inwestując w obligacje wielu państw, na przykład na pięćdziesiąt lat, mamy pewność – podkreślam: pewność – że realnie stracimy na tym połowę zainwestowanej kwoty. Połowę!
– Kuriozalna sytuacja. Inwestorzy obawiają się, że giełda w skrajnym przypadku spadnie o kilkanaście procent, a ci, którzy wybierają obligacje…
Błażej Bogdziewicz: – Mają pewność, że stracą połowę. Więc inwestorzy instytucjonalni, którzy mają na giełdę decydujący wpływ, po prostu nie mają gdzie ze swoimi pieniędzmi uciekać, bo oczywiście lokaty bankowe, przy niskich stopach procentowych, też nie są żadną alternatywą. Nieco sensowniejsza sytuacja panuje na amerykańskim rynku obligacji, gdzie ten instrument daje jakiś dochód. Mniejszy niż jeszcze niedawno, ale jednak. A akcje? A akcje dają dochód. Przejściowo może on, oczywiście, spaść, ale w dłuższym terminie możemy liczyć na w miarę sensowny dochód. W efekcie człowiek, który inwestuje w akcje na pięćdziesiąt lat, nawet przy konserwatywnych założeniach, kilka, a nawet ponad dziesięć razy, powiększy realną wartość swojej inwestycji, a ten, który postawił na obligacje, straci połowę. Rzecz jasna, nie wszystko jesteśmy w stanie przewidzieć. Jeśli wybuchnie światowa rewolucja bolszewicka, to z pewnością na akcjach nie zarobimy. Tyle, że w tak skrajnym przypadku nie zarobimy również na obligacjach.
– Pesymizm dotyka nie tylko inwestorów, ale również menedżerów. Wskaźniki PMI spadają na całym świecie. W USA z 55,6 do 47,4, a w Niemczech z 61,1 do zaledwie 43,2 punktów.
Błażej Bogdziewicz: – To się bierze z istotnego spowolnienia gospodarczego. Przy czym to spowolnienie wcale nie musi się skończyć kryzysem, choć może potrwać dłuższy czas. To, że stopy procentowe są bardzo niskie, oznacza, że firmy nie powinny masowo bankrutować, bo nie będą miały zbyt wielkich problemów z obsługą długu. Kryzysowa perspektywa, zwłaszcza w odniesieniu do krajów rozwiniętych, nie jest moim zdaniem scenariuszem, który należy uznać za bardzo prawdopodobny. Oczywiście, koniunktura może się jeszcze pogorszyć i będzie to wynikało przede wszystkim z sytuacji w gospodarce chińskiej. Nie tylko z wojny handlowej, bo Chiny są dzisiaj największym ryzykiem dla globalnego rozwoju. Ponadto gospodarcze związki z Chinami dość gwałtownie się zmieniają i dla wielu zachodnioeuropejskich i amerykańskich firm jest to nie tylko problem, ale wręcz szok.
– Jak w tej chwili powinni się zachować inwestorzy?
Błażej Bogdziewicz: – Nie powinni traktować giełdy jak kasyna, gdzie obstawia się czarne lub czerwone w perspektywie kwartału lub półrocza i stara się przewidzieć, co się stanie. Na giełdę trzeba patrzeć, jak na normalny biznes. Tam są przecież normalne spółki, które będą rosły i przynosiły dochód. Jeśli spółka jest dobra, to znaczy ma dobry zarząd, dobry produkt, to ona będzie rosła. Nie bez pewnych wahań, ale jeśli inwestujemy na giełdzie, a nie gramy w kasynie, to na te wahania trzeba patrzeć ze spokojem, bo w dłuższej perspektywie taka spółka na pewno przyniesie dochód. Oczywiście, nawet mechanizm najlepszej spółki może się zatrzeć i dlatego właśnie inwestowanie w fundusze jest bezpieczniejsze niż bezpośrednio na giełdzie w niewielką liczbę spółek, bo dzięki temu dywersyfikujemy naszą inwestycję. Przy dobrej dywersyfikacji problemy jednej spółki mają niewielki wpływ na wyniki całego naszego portfela. Bardzo ważnym elementem, który inwestorzy zbyt mało biorą pod uwagę, jest procent składany. On pozwala zarabiać inwestorom posiadającym długi horyzont inwestycyjny. Matematyka jest po stronie rynku akcji.
– Zalecasz dywersyfikację w obszarze rynku akcji?
Błażej Bogdziewicz: – Tak, ale nie tylko na rynku akcji. Obligacje amerykańskie nadal są dobrym instrumentem, bo nie niszczą wartości. Inwestujemy w te obligacje, bo historia uczy, że nawet gdyby doszło do niekorzystnego rozwoju sytuacji na świecie, czego przecież wykluczyć nie można, to wtedy rynek amerykańskich obligacji rządowych pójdzie w górę i on zrekompensuje nam ewentualne spadki na rynku akcji.
Rozmawiał Piotr Gajdziński
Podobne wpisy: